Nowy rok i nowy rozdział. Dziś zapraszam na rozdział 4.
Z dedykacją dla pewnej czytelniczki, która stwierdziła, że widzi nadzieję w tym opowiadaniu :)
Bez dłuższego przedłużania. Zapraszam do czytania!
"Cogito, ergo sum"~ Kartezjusz
* * *
Bill nie
spodziewał się, że jego matka potrafi aż tak podnieść głos.
Stał, słuchając tego, co mówiła Simone. Kiedy kobieta skończyła,
chłopak również musiał dodać swoje trzy grosze.
– Sprawiłaś sobie jakąś gówniarę i ona
jest teraz najważniejsza! Twój syn już się nie liczy!? Wolisz to
coś? Wolisz, abym spał na czymś, co nie przypomina nawet łóżka?
Dobrze wiesz, że nie lubię, jak ktoś dotyka moich rzeczy, a mimo
to dałaś jej mój pokój! Nie życzę sobie, aby to coś spało w
moim łóżku!
Nic więcej nie musiał dodawać. Szatynka
podniosła się ze swojego miejsca i ruszyła w stronę wyjścia. Po
drodze minęła Billa i delikatnie go szturchnęła ramieniem.
Zabrała buty i płaszcz i wyszła z domu. Przeszła przez furtkę i
zniknęła wszystkim domownikom z oczu.
* * *
– Jak mogłeś wypowiedzieć takie słowa!? Ta
dziewczyna jest tu zaledwie od dwóch dni! A teraz marsz do swojego
pokoju! – huknęła Simone i udała się do swojej sypialni.
Młodszy bliźniak skierował się do swojego pokoju. Słychać było
tylko trzaskanie drzwi. Po chwili zjawiła się pani Simone ubrana w
dżinsy i sweter.
– Jak skończycie jeść, to posprzątajcie –
powiedziała kobieta i ruszyła do małego korytarzyka.
– Pomogę pani – usłyszała za sobą głos
perkusisty. Kobieta tylko pokiwała głową i razem wyszli na mroźny
poranek. Gustav skręcił w prawo, a kobieta w lewo.
Simone przeszła kolejne metry. Niestety
nie spotkała nikogo na drodze. Wyjęła telefon i wybrała numer do
perkusisty.
– No i jak? Znalazłeś ją? – zapytała,
kiedy tylko chłopak odebrał.
– Niestety nie – usłyszała tylko w
słuchawce.
– Myślisz, że poszła do centrum? – spytała
zniecierpliwiona kobieta.
– Simone, ona sobie poradzi. Jestem tego pewien.
Chodź, wrócimy do domu – powiedział. Jeszcze chwilę rozmawiali
i kobieta udała się w drogę powrotną.
Gdy wrócili do domu, w salonie siedzieli
prawie wszyscy prócz Billa, który nadal był w swoim pokoju.
Wyszedł po chwili, gdy usłyszał głos matki, która rozmawiała z
ojczymem w kuchni. Bill wszedł do pomieszczenia, kiedy Gordona już
tam nie było.
– Przepraszam– powiedział cicho.
– Nie mnie powinieneś przepraszać–
odpowiedziała i odeszła z gorącą herbatą w ręku.
* * *
Nastolatka tak naprawdę nie zaszła daleko.
Kiedy wyszła, skręciła w prawo, obeszła wszystkie domy i wróciła
do domu Kaulitzów. Weszła do małej drewutni i zamknęła za sobą
drzwi. Po kilku minutach siedzenia bezczynnie, postanowiła złapać
za nieopodal leżącą siekierę i narąbać trochę drewna na
rozruszanie się. Porąbane drwa układała w stosik, jedno na drugim
przy ścianie.
Układała już właśnie drugi stosik, kiedy
drzwi drewutni się otworzyły. W wejściu stał Gordon z pustym
koszykiem w ręku.
– Ty, tutaj? – zapytał i wszedł do środka.
– Musiałam trochę ochłonąć –
odpowiedziała i wzięła od mężczyzny koszyk. Zaczęła nakładać
drewno.
– To ty narąbałaś tyle drewna? – spytał
muzyk, wskazując na poukładane kawałki. Dziewiętnastolatka
pokiwała głową.
– Mieszkam na wsi. Tam trzeba wszystko umieć –
odpowiedziała po chwili, od razu podając mu pełen koszyk.
Uśmiechnęła się i zabrała swój szalik z małego pniaczka, na
którym go zostawiła. Zarzuciła go na szyję i zapięła płaszcz.
Razem weszli do domu. Wystarczyło, że
Gordon krzyknął jedna słowo: „znalazłem”, a przy dziewczynie
znaleźli się wszyscy. Pierwsza była Simone. Ostatni był Bill,
którego w ogóle się nie spodziewała. Wszyscy zadawali jej po
kilka pytań naraz. Nie odpowiedziała na żadne. Po prostu usiadła
na kanapie i siedziała. Gustav wziął od niej płaszcz i buty.
Georg przyniósł gorący kubek z napojem. Pani Simone podała jej
talerz z ciepłym obiadem, a Tom przykrył ją kocem.
Nie sądziła, że jest tak głodna. Od rana
musiało jednak minąć trochę czasu. Spojrzała na zegarek.
Zbliżało się wpół do drugiej. Ze smakiem zjadła cały podany
jej obiad oraz wypiła herbatę z cytryną. Siedząc i oglądając
poczynania osób w telewizorze, nie wiedziała, kiedy zasnęła.
Z chwilą, kiedy się obudziła, wiedziała,
że coś jest nie tak. Nie znajdowała się w salonie tylko w
przytulnym i nie za dużym pokoiku. Było tu posprzątane, a na
biurku znajdował się jej komputer i inne rzeczy. Nieopodal w kącie
stała jej walizka oraz plecak. Podniosła się na łokciach i
rozejrzała się po pomieszczeniu. Ściany były lekko szare, a na
jednym z boków były namalowane czarne wskazówki, gdzie zaleźć
dane miasto. Przesunęła łokieć i na podłogę wypadł z niemałym
hukiem jej telefon. Podniosła go i zerknęła która godzina.
Dochodziła osiemnasta. Podniosła się całkowicie z łóżka,
zaścieliła i poprawiła wczorajsze ubrana, które nadal miała na
sobie.
Wyszła z pokoju i od razu natknęła się
na młodszego z bliźniaków. Przyspieszyła kroku, ale chłopak
dogonił ją, nim wynurzyła się z małego korytarzyka, w którym
były zamieszczone drzwi do pokojów.
– Chciałbym cię przeprosić – powiedział.
– Niech ci będzie, ale i tak cię nie lubię –
wysyczała mu to prosto w twarz. – Jesteś zapatrzonym w siebie
dupkiem, który nie widzi nic innego jak tylko swój czubek nosa i
swoje potrzeby. Wiesz, co ja robię z takimi ludźmi jak ty? –
zapytała, lecz nie czekała na odpowiedź. – Gardzę nimi. Z nimi
nie da się żyć. Radzę ci na przyszłość nie zadzierać ze mną,
bo skończy się to źle. Dla ciebie, jak i dla twojego wielkiego
ego.
Wokalista nic nie odpowiedział, tylko
puścił trzymany łokieć, za który ją złapał. Nastolatka
odeszła jak najszybciej było jej to dane i spokojnie z uśmiechem
na twarzy weszła do salonu, w którym siedział tylko Tom.
– Cześć – przywitała się i usiadła obok
niego. – Gdzie twoi rodzice?
– Pojechali do jakichś znajomych, czy coś.
Kolację masz w lodówce – odpowiedział i wziął do ręki puszkę
z piwem, która stała na stole. – A mama kazała dać ci to –
podał nastolatce kartkę.
– Dzięki – odezwała się, biorąc kartkę.
Rozłożyła ją i jej oczom ukazał się plan lekcji. – O, mam
jutro dwa niemieckie, matematykę, fizykę, etykę, muzykę oraz
biologię – powiedziała bardziej do siebie, niż do chłopaka. W
tym momencie wszedł Bill. Nie usiadł koło nich tylko w fotelu po
stronie brata. Nawet na chwilę nie zerknął na dziewczynę.
Podczas gdy szatynka studiowała swój plan
zajęć na cały tydzień, blondyn chciał zabrać bratu pilota,
którego on miał w dłoni. Z niedowierzaniem pokręciła głowa i
odłożyła plan na stolik.
– Mówiłam, że egoista i dupek – to
powiedziawszy, wstała i udała się do kuchni. W oddali dało się
słyszeć cichy śmiech Toma. Scarlet weszła do kuchni i rozejrzała
się za lodówką. Podeszła do niej i otworzyła ją, wyjęła
przygotowaną dla niej kolację. Widząc, że to zapiekanka, włożyła
ją do piekarnika i przez kilka minut głowiła się jak ustawić
czas. Tyle różnych przycisków i pokręteł, że nie wiedziała co
do czego. Nigdy nie miała problemu z kuchenną techniką, lecz ten
piekarnik mocno różnił się od tego, który miała w domu. Właśnie
znalazła wyświetlacz z czasem, kiedy do kuchni ktoś wszedł.
– Co? Nie wiesz co to piekarnik? – usłyszała
drwiący głos Billa za sobą.
–Szukasz guza, chłopczyku – odpowiedziała i
wcisnęła guzik z czasem na pięć minut. – Nic nie jest mi obce.
Mogę się założyć, że ty nawet prostego dania nie umiesz
ugotować. Jedynie co ci dobrze wychodzi, to dbanie o swoją dupę i
picie piwska – to powiedziawszy, wyszła. Wróciła do salonu i
usiadła koło szatyna. – O nie, miałam przynieść sobie coś do
picia.
Wstała i znów udała się do kuchni. Gdy tylko
weszła, zobaczyła, jak Bill pochyla się nad piekarnikiem.
– Co robisz? – zapytała i podeszła do niego.
– Czas się skończył, więc przestawiłem na
kolejne minuty – odpowiedział i wziął szklankę z szafki.
Nastolatka zaś odkręciła małą butelkę wody niegazowanej i
pociągnęła mały łyczek. Usiadła na krzesełku i już poczekała
na swoją kolację. Kiedy piekarnik dał cichy znak, że potrawa
gotowa szatynka wyjęła naczynie żaroodporne i postawiła na desce
do krojenia.
Po chwili szukania znalazła talerze i
odkroiła kawałek zapiekanki. Zabrała sztućce i ruszyła do
salonu. Usiadła przy małym stoliku i zaczęła jeść. Zajadała
się, spoglądając na telewizor, w którym leciał jakiś serial.
Siedzieli tak do późna nawet wtedy, kiedy
wrócili państwo Trümper, a pani Simone zobaczyła, że nastolatka
nadal siedzi z bliźniakami, od razu ją pogoniła do łazienki i do
łóżka.
* * *
W poniedziałek rano obudziła ją mama
bliźniaków. Szatynka wstała i wybrała ze swojej walizki czarną
rozkloszowaną spódnicę, do tego założyła czarną koszulę z
czerwonymi elementami. Zrobiła makijaż i wyszła z pokoju. Usiadła
do stołu i zabrała się za jedzenie śniadania. Po skończonym
posiłku wróciła się do pokoju i zabrała plecak, po czym udała
się do małego korytarzyka włożyć płaszcz i glany.
– Ile masz dziś lekcji, skarbie? – zapytała
Simone, wychylając się z kuchni.
– Jak dobrze pamiętam to siedem –
odpowiedziała. – Nie wiem, o której będę miała autobus
powrotny.
– No dobrze, dobrze. Idź już, bo się
spóźnisz. Miłego dnia – krzyknęła kobieta za nastolatką.
Scarlet wyszła z bramy i trzema krokami podeszła
do przystanku, który znajdował się nieopodal. Długo nie
czekała na autobus, bo po kilku minutach przyjechał. Na przystanku
stała jeszcze jakaś dziewczyna, która pierwsza wsiadła do
autobusu. Scarlet wsiadła za nią i również powiedziała, do
jakiej szkoły chce się udać. Wypatrzyła ostatnie wolne miejsce i
ruszyła w jego kierunku. Siedział tam chłopak mniej więcej w jej
wieku, a na pustym siedzeniu trzymał plecak.
– Przepraszam, czy można usiąść? –
zapytała grzecznie, a chłopak spojrzał na nią i dopiero po
upływie kilkunastu sekund, zdjął plecak z siedzenia. – Dziękuję
– odpowiedziała i usiadła. Włożyła słuchawki i puściła
muzykę. Kiedy chowała telefon do kieszeni, zauważyła, że chłopak
ciągle się jej przygląda. Posłała mu delikatny uśmiech i
usiadła wygodnie.
Po kwadransie dziewczyna była na miejscu.
Zaledwie kilka osób wysiadło, w tym dziewczyna z Loitsche oraz
chłopak, obok którego siedziała. Spojrzała jeszcze raz na wielki
budynek szkoły. Pierwsze co rzucało się w oczy to kolor
pomarańczowy, a dopiero później półowalna część szkoły.
Gimnazjum było o wiele większym budynkiem niż liceum, do którego
uczęszczała w Polsce. Ruszyła za tłumem w stronę kolorowych
drzwi. Kiedy przeszła przez nie, ujrzała również ogromny hall.
Zastanawiała się, gdzie znajdzie sekretariat, do którego miała
się zgłosić.
– Przepraszam – zaczepiła przechodzącą obok
niej właśnie dziewczynę, ale ta tylko spojrzała na nią i
wyśmiała ją. Szatynka nie poddawała się i próbowała dalej.
Niestety nikt nie chciał jej pomóc. Kręciła się tak w kółko,
aż wpadła na kogoś. Powoli odwróciła się i ujrzała chłopaka z
autobusu. Nie był sam. Obok stało jeszcze czterech chłopaków.
– Przepraszam – powiedziała, uśmiechając
się przepraszająco.
– Nic nie szkodzi. Pomóc ci jakoś? –
zapytał, lustrując ją spojrzeniem.
– Nie wiesz może, gdzie jest sekretariat? Nie
jestem stąd i…
– Musisz wejść w ten korytarzyk i skręcić w
prawo. Potem dojdziesz do końca korytarza, skręcisz w lewo i jesteś
na miejscu – odpowiedział, przerywając jej. Dziewiętnastolatka
podziękowała i powolnym krokiem ruszyła w danym kierunku. Za sobą
usłyszała jeszcze oddalającą się rozmowę młodych mężczyzn.
– To ona?
– Tak…
Do sekretariatu dotarła równo z dzwonkiem.
Zapukała i od razu weszła. Za biurkiem siedział mężczyzna w
idealnie skrojonej koszuli.
– Dzień dobry – przywitała się. – Nazywam
się Scarlet Re i przyjechałam do państwa na wymianę z Polski.
Miałam się zgłosić od razu tutaj, ale nie mogłam znaleźć…
– Aaa! To ty kochaniutka! Usiądź sobie, ja idę
po pana dyrektora – to powiedziawszy, aż nazbyt ćwierkającym i
przesłodzonym głosem, wstał i podszedł do brązowych drzwi.
Zapukał trzy razy i wszedł do środka. Po kilku chwilach wyszedł i
powiedział, że może wejść.
– Dzień dobry – przywitała się ponownie i
weszła głębiej do gabinetu.
– Witaj – odpowiedział i od razu wstał. –
Miło jest nam gościć cię w naszej szkole. Mam nadzieję, że miło
będziesz wspominać spędzony u nas czas – dyrektor jeszcze przez
chwilę mówił. Był to w miarę wysoki mężczyzna o rudych
włosach. Przypominał trochę Ruperta Grinta w starszej wersji.
Gdy dyrektor Koslowski skończył wypełniać
jakieś papiery, osobiście zaprowadził ją do klasy, w której
odbywała się lekcja języka niemieckiego prowadzona przez panią
Keller. Starsza wersja Ruperta weszła do klasy, bez pukania i
wprowadziła nową uczennicę, przerywając prowadzony wykład.
– Dzień dobry – przywitał się. –
Przepraszam, że przeszkadzam. Chciałbym wam przedstawić nową
koleżankę z wymiany – powiedział i zostawił ją na środku
klasy, a sam podszedł do nauczycielki, by zamienić kilka słów.
Scarlet nie wiedziała, jak ma się zachować. Nie lubiła być w
centrum uwagi.
– Usiądź sobie koło Aarona – powiedziała
nauczycielka i wskazała jej ostatnie puste miejsce. Szatynka udała
się w jego stronę. Chłopak imieniem Aaron odsunął dla niej nawet
krzesło w ostatniej ławce.
– Dzięki – odpowiedziała i usiadła.
Powiesiła płaszcz na oparciu krzesełka i wyjęła zeszyt oraz
pióro.
Uśmiechnęła się do chłopaka, który
okazał się być tym samym nastolatkiem, którego już spotkała
dwukrotnie. Dopiero teraz miała okazję mu się przyjrzeć. Miał
ciemne włosy, prawie czarne, a raczej dredy zawinięte w dużego
koka. Cera była koloru oliwkowego, a do tego wielkie piękne zielone
oczy. Mała bródka była tego samego koloru co włosy. Posiadał
nawet standardowe przekłucie w nosie, które nazywane jest nostril.
Poprawiła się na krzesełku i zaraz usłyszała
głos pani Keller.
– Zechciej nam się przedstawić – poprosiła
nauczycielka. Nowa uczennica wstała niechętnie i powiedziała:
– Nazywam się Scarlet i pochodzę z Polski.
– Dziękuję. Mam nadzieję, że klasa przyjmie
cię miło. W razie jakichkolwiek trudności bądź problemów możesz
się do mnie zgłosić. I niech ci ktoś pokaże na przerwie, gdzie
jest szatnia. Nie można w klasie trzymać kurtek – powiedziała
nauczycielka, która od razu wróciła do przerwanej lekcji. Szatynka
tylko pokiwała głową i usiadła na miejscu.
Po skończonej lekcji Aaron wstał i
powiedział, aby szła za nim. Nastolatek niósł jej płaszcz.
– Nie przedstawiłem się. Jestem Aaron –
powiedział i podał jej rękę na powitanie. Scarlet zaśmiała się
cicho i również podała dłoń na przywitanie, wymawiając
automatycznie swoje imię. – Czym się interesujesz? – zapytał i
wszedł do równie wielkiej szatni.
– W sumie niczym specjalnym. Lubię czytać,
pisać opowiadania, grać na perkusji. Raczej mało atrakcyjne
zajęcia, a ty?
– Interesuję się głównie muzyką –
odpowiedział. Powiesili płaszcz i udali się z powrotem do klasy, w
której mieli jeszcze jeden niemiecki. – A i muszę cię uprzedzić,
jesteś skazana na mnie przez wszystkie lekcje – dodał z
uśmiechem, od którego nie można było oderwać oczu. Dziewczynie
już zaczynało się podobać w tej szkole.
Cudowny rozdział :) tyle się działo, że nie wiem od czego zacząć. Bill to prawdziwy deBill ja rozumiem, że można kogoś nie lubić ale nie można używać takich słów. Scarlett to nie rzecz.. ufff cieszę się, że im nie uciekła. Pewnie na jej miejscu ucieklabym jak najdalej. Ale to ja :) Myśle, że ten Aaron namiesza dziewczynie w głowie :) Czekam na kolejny rozdział :) Caroline
OdpowiedzUsuń